środa, 10 listopada 2010

Strategia, logistyka i pożeracz czasu

Życie we dwoje- choć piękne, szczęśliwe- wymaga wielu kompromisów i dyplomacji. Ja- rozpieszczona i zasadnicza egocentryczka, gdy wpadłam po uszy, w ambaras zwany miłością, musiałam nauczyć się pokory i kompromisów. Swój tryb funkcjonowania pod tytułem: "Ja, Moje, Dla Mnie" musiałam przestawić na inny, nieco trudniejszy: "My, Nasze, Dla Nas". Chociaż z Lubym nie mieszkamy razem, to jednak w pewnym sensie obowiązuje między nami "małżeńskie" poczucie własności- co twoje, to moje. Oznacza to, że Lubemu przyznany został przywilej szlachecki, na mocy którego może bezkarnie (czyt. bez narażania życia) używać wszystkich moich rzeczy. Mamy więc wspólne książki, płyty, wspólny kubek z kawą (bo On lubi wypijać nie tylko swoją, ale i moją przy okazji ;) ), oraz dwa laptopy, które psują się na przemian- każdy innego dnia.  

Cała zabawa polega na tym, żeby tych wspólnych rzeczy i wspólnej przestrzeni używać tak, aby sobie wzajemnie nie przeszkadzać. Czasami nie jest łatwo, kiedy ja mam do odrobienia pracę domową i moje materiały zajmują pół pokoju, gdy w tym samym czasie On przygotowuje się do pracy, a na dokładkę tylko jeden z laptopów jest sprawny.

Nie jest też łatwo ustalić razem jeden wspólny plan dnia, zamiast dwóch indywidualnych. Dogadać się tak, żeby dwa rozpędzone elektrony, w biegu między praktykami, pracą, nauką, zakupami, spotkały się w którymś momencie. 

Wszystko to wymaga ogromnego talentu strategicznego i logistycznego. Nic więc dziwnego, że gdy w końcu udaje nam się znaleźć kilka chwil dla siebie, chwile te są na wagę złota. Trzeba je wykorzystać najlepiej jak się da, nacieszyć się sobą jak najbardziej. Razem spacerujemy, rozmawiamy, modlimy się, czytamy na głos książki... Ale chyba jeszcze nie zdarzyło nam się wspólne oglądanie telewizji. Jakoś szkoda czasu na przyklejanie się do ekranu. Tyle jest rzeczy ciekawszych, piękniejszych od seriali, rzeczy, które można robić razem. Zbyt mało mamy czasu, by go trwonić na jakieś "Gwiazdy tańczą na asfalcie", albo inne "Stanie z gwiazdami". Żaden teleturniej nie zacieśni naszej przyjaźni tak, jak spacer. Razem uznaliśmy, że w przyszłości telewizor- pożeracz czasu- też nie będzie nam potrzebny. Gdy urodzą się dzieci, lepiej będzie bawić się z nimi, niż odpędzać je sprzed ekranu. 

Ostatnio mój tata zaproponował, że gdy zamieszkamy razem, da nam telewizor w prezęcie. Był bardzo zdziwiony, gdy grzecznie, ale stanowczo odmówiliśmy.

-Jak to nie chcecie telewizora? Wcale?

-Wcale.

-Chociaż wiesz kochanie, możemy mieć telewizor- odezwał się niespodziewanie Luby.

-Ale...- zdziwiłam się, bo przecież wcześniej mówił co innego.

-Możemy mieć w domu ten telewizor, który dostałaś od babci. Ten w drewnianej obudowie.

-Ale on nie działa!- zaprotestował tata.

-Nie działa- ucieszyłam się- ale za to jak pięknie będzie wyglądać, jako stolik!