poniedziałek, 5 lipca 2010

Ogród siostry Kryspiny

Ilona włożyła bilet do kasownika i zdziwiona odskoczyła gwałtownie- kasownik ze zgrzytem wciągnął bilet do środka, po czym głośno go wypluł. Szczecińskie i Stargardzkie kasowniki w komunikacji miejskiej są całkiem inne i nie wyrywają biletów z ręki. "Widziałaś?"- zapytała zaskoczona. Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Wtedy uświadomiłam sobie, że ja naprawdę jestem w Warszawie. Naprawdę zdobyłam się na to szaleństwo i przyjechałam tu!

Wysiadłyśmy z nagrzanego autobusu tuż pod murami klasztoru. Ciągnąc za sobą turkoczące walizki, spoglądałyśmy na siebie niepewnie. Obie miałyśmy w oczach to samo pytanie: "Wracamy do domu?! Jeszcze możemy stąd uciec...". Obie robiłyśmy w życiu już wiele dziwnych rzeczy, ale żeby tak dobrowolnie zamykać się na parę dni w klasztorze- o nie, to już przesada! Powinnyśmy siedzieć teraz w ulubionym pubie, słuchać koncertu i opijać fakt, że przed nazwiskiem Ilony pojawił się magiczny skrót "mgr". Powinnyśmy się dobrze bawić z kolegami, a nie zamykać się za jakimiś murami...

Przekroczyłyśmy bramę. Pod nogami zachrzęściły tłuczone kamienie. Zapachniały kwitnące lipy. W naszą stronę szły trzy ciemno ubrane postacie, które powitały nas radośnie. Mężczyzna wyciągnął do mnie dłoń jak bochen chleba i przedstawił się: "Ojciec Zbyszek". Siostry wyściskały mnie serdecznie. Za nimi wysypały się całą gromadą nasz nowe koleżanki- inne uczestniczki rekolekcji. Młodsze ode mnie, głośne, hałaśliwe. A ja cały czas uśmiechałam się miło, choć narastał we mnie bunt: JA WRACAM DO DOMU, JA NIE CHCĘ TU BYĆ. 

Idąc na kolację, zauważyłam że po lewej stronie ścieżki jest piękny ogród kwiatowy. W centralnym miejscu stała figura Jezusa z szeroko rozpostartymi ramionami. Jakby tymi ramionami obejmował wieczorne niebo, kwiaty i nas- Ilonę i mnie. Dookoła rosły piękne róże, aksamitki, maciejka, dalej ostrokrzewy, piwonie i inne cuda. Ślicznie! 

Byłyśmy spóźnione, dlatego kolację jadłyśmy same z siostrą. I chociaż musiałam przyznać sprawiedliwie, że siostra Franczeska była stworzeniem naprawdę uroczym- dowcipnym, błyskotliwym i sympatycznym, a przy tym miała buzię śliczną, jak aniołek, to jednak miałam ochotę przed nią uciekać. JA WRACAM DO DOMU. 

Następnego dnia byłam już trochę spokojniejsza. Nie jest tak źle. Ostatecznie, to tylko parę dni. Jakoś wytrzymam. Będę miała czas na modlitwę i wyciszenie. Siostry są w porządku. Ja mam nosa do ludzi- te siostry, to mądre, sympatyczne babeczki. Ojciec- choć sprawia wrażenie beztroskiego wesołka- tak naprawdę też jest bardzo mądry. Wiele mogę się od niego nauczyć. Koleżanki chyba też nie są takie złe. No i kaplica nawet mi się podoba. Można sobie spokojnie pobyć z Jezusem i nikt nie zawraca mi tam głowy. No dobra, nie ma tragedii, jakoś wytrzymam.

W piątek byłam jednak już zmęczona. Sama nie wiedziałam czym. Miałam dosyć. Co dziwne, nie brakowało swobody, gwaru, imprez. Nie brakowało mi niczego, co zostawiłam "za murem". Śpiewy sióstr, gwizdanie jaskółek, zapach lip i ta niezwykła cisza przed Najświętszym Sakramentem- to było to. Byłam otoczona serdecznością, troską i życzliwością. Naprawdę nie, nie brakowało mi niczego. Dlaczego więc miałam dosyć? Co tak bardzo mnie męczyło? Wieczorem postanowiłyśmy z Iloną nie iść ze wszystkimi do kaplicy, tylko odpocząć- same nie wiedziałyśmy od czego. Spacerując, zobaczyłam w ogrodzie kwiatowym jakąś drobną postać. Siwiuteńka i krucha siostra w wytartym fartuchu, plewiła klomby. 

-Możemy w czymś pomóc?

-A nie, kochane moje, odpocznijcie sobie- uśmiechnęła się ślicznie.

-My nic innego tu nie robimy, tylko odpoczywamy... Chętnie pomożemy- zapewniłam, choć nigdy w życiu nie wyhodowałam nawet marchewki i nie wiedziałam, co miałabym tu robić. Siostra trochę nieśmiało, nie chcąc nas męczyć i kłopotać, podała Ilonie i mnie narzędzia. 

-Możecie tu troszkę powyrywać chwasty. 

Wyrywanie wciągnęło nas tak, że nawet nie zauważyłyśmy, gdy reszta grupy wyszła z kaplicy. Koleżanki potraktowały nas jak niegroźne wariatki. Ale nam się podobało. Podobał nam się pachnący ogród i szczęśliwa twarzyczka siostry Kryspiny, dla której mogłyśmy coś zrobić. Od tej pory wolne chwile spędzałyśmy w ogrodzie. Plewiłyśmy, podlewałyśmy, wbijałyśmy paliki. Róże drapały, komary gryzły, oblepiało nas błoto, a koleżanki dziwiły się. Ale nam było dobrze. Było dla nas coś nowego w tym, że widzimy Jezusa nie tylko w monstrancji, ale i w tej drobnej, kruchej siostrze, że modlimy się nie tylko na klęczkach w kaplicy, ale i tu, w ogrodzie, z motyką w rękach. Teraz już nie byłam zmęczona, nie miałam dosyć. Była w tym jakaś równowaga. Nie tylko doświadczałam opieki i troski, nie tylko dostawałam, ale też dawałam coś od siebie. Nie tylko ktoś się dla mnie wysilał, ale też ja dla kogoś. To było bardzo przyjemne. Poza tym maciejka i róże pachniały cudnie, a figura Jezusa ciągle otwierała nad nami kamienne ramiona... 

Ostatniego wieczoru zatrzymałam się przed figurą. Nie chciałam wracać do domu, opuszczać siostry, do której się przywiązałam i jej ogrodu, który znałam już jak własny. Nie chciałam zostawiać ciszy kaplicy i gwizdu jaskółek. Tak dobrze mi było... A przecież gdyby tydzień wcześniej ktoś powiedział mi, że będzie mi dobrze w klasztorze i że będę z przyjemnością pracować w ogródku- wyśmiałabym go. 

"Panie Jezu, Ty to masz pomysły..."- uśmiechnęłam się

Kiedy znalazłyśmy się z Iloną na Dworcu Centralnym, w gwarnym i ruchliwym tłumie, zobaczyłam przed sobą kafejkę internetową. 

-Teraz sobie uświadomiłam, że bardzo długo nie korzystałam z internetu i nawet mi tego nie brakowało. 

-A w ogóle czegoś ci brakowało?- zapytała Ilona.

-Nie, niczego.

5 komentarzy:

kkira pisze...

? Czyżbyś chciala isc do zakonu i cale zycie plewic roslinki ? o.O

naprawde panuje tam taka sielanka ? czy to sie tylko tak wydaje ?

a to nie bylo jakoś tak że to są miejsca często dośc że tak powiem szumne pod względem dobera i zla?
bo jezeli cos narusza balans w jedna ze stron to zawsze przyciaga przeciwienstwa.

pozatym to masz fajnie :( bo ja sie pytalem i powiedziano mi ze trzeba meic pozwolenie jakies psecjalne zeby dostac sie do klasztoru :( a tez wlasnei o tym myslalem zeby w wakacje sie gdzies wyciszyc po tym wszystkim.. :(

Alicja pisze...

Jak na razie moje życiowe plany sięgają jedynie do zakończenia studiów. Dalej- tabula raza, więc nie pytaj, czego bym chciała :) Pewne jest, że gdybym tam poszła, to raczej nie dane by mi było jedynie plewić kwiatki. Siostry są nauczycielkami, zakrystiankami i w ogóle podejmują się różnych zajęć.

Czy panuje tam sielanka? Raczej nie. Siostry otoczyły nas troską, ale tak naprawdę na codzień w zakonie toczy się normalne życie- praca, obowiązki, miłość, przyjaźń, drobne konflikty, radości i przykrości. Wszystko normalnie, tylko że bieg codziennych spraw warunkują inne wartości i zasady.

Zupełnie nie zrozumiałam tego zdania: "a to nie bylo jakoś tak że to są miejsca często dośc że tak powiem szumne pod względem dobera i zla?"
Co masz na myśli?

Nie wiem do jakiego klasztoru chciałeś się dostać, że wymagano tam pozwoleń. Ale to chyba faktycznie dobry pomysł, abyś pobył trochę w takim spokojnym miejscu. Proponuję benedyktynów pod Krakowem ( http://www.tyniec.benedyktyni.pl/pl/aktualnosci-benedyktyni-tyniec/ ) albo pod Poznaniem ( http://www.benedyktyni.net/ ). Nigdy tam nie byłam, ale z tego, co się orientuję, pod Poznaniem jest spokojniej. Wystarczy skontaktować się z prefektem gości i można jechać :)

kkira pisze...

Przyjmujemy osoby indywidualne i grupy do 25 osób. Koszty utrzymania (nocleg i wyżywienie) – 50,00 zł od osoby. to jest za dobe ? jak tak to troszku duzo ..

Unknown pisze...

Fajna opowieść Ci wyszła :) Chociaż to i tak mała namiastka tego co przeżyłyśmy. Ilona

kkira pisze...

za dobe to jest ? o.o